Było ekstrawagancko, kolorowo i… bardzo angielsko. Londyn to wyjątkowa stolica mody, a z pewnością najbardziej patriotyczna. Londyńskie kolekcje są głęboko osadzone w brytyjskiej kulturze (epoka wiktoriańska, elżbietańska itp.) a wybiegi kilometrowe, tak aby pomieścić jak największą liczbę gości. W pierwszym rzędzie zawsze siedzi śmietanka towarzyska miasta – Pixie Gedof, Alexa Chung czy Poppy Delevingne.

Podczas tego tygodnia mody było trochę wzlotów i upadków, ale głównie stagnacja. Nie mam na myśli jednak estetyki kolekcji, ale faktu, że najlepsze pokazy zaprezentowała jak zawsze stara gwardia – Simone Rocha, J.W Anderson, Christopher Kane i Erdem. W tym roku wyjątkowo nie zachwyciła mnie kolekcja Mary Katrantzou – o ile pomysł ze zdobieniami inspirowanymi bajką Disneya „Fantasia” był świetny, to pojawiło się za dużo Gucci a za mało samej Mary.

Tym razem na podium umieściłam 4 pokazy, co więcej prezentowały one dwie powtarzające się estetyki.

Idziemy na wojnę

Pokazy Simone Rocha i Erdem to pokłon dla wszystkich kobiet, które kiedyś i dziś walczą o własną wolność. Sytuacja polityczna na świecie robi się coraz poważniejsza a dziejące się na naszych oczach zmiany, dotyczą przede wszystkim kobiet. Paradoksalnie, podpisywane przez rządy antyaborcyjne ustawy, seksistowskie zachowania i brak poszanowania wobec prawa sprawiają, że przypomina to sytuację z XX wieku.

W wiosennej kolekcji Diora, nowa dyrektor kreatywna, Maria Grazia Chiuri, pokazała prosty T-shirt z napisem, który stał się najpopularniejszym hasłem wiosny 2017. Jego przekaz jest bardzo prosty – We are all feminists. Moda może być pojmowana jedynie estetycznie, jednak znacznie częściej mówi się o niej w kontekście społecznym. Już Roland Barthes pisał, że moda jest znakiem. Semiologiczny aspekt ubrań jest niepodważalny. Czyż nie ubieramy się po to, aby zakomunikować coś społeczeństwu? Aby wyrazić emocje? Czy nie czujemy się lepiej wiedząc, że mamy na sobie ulubioną koszulę czy spodnie? Moda nie jest niema, moda znaczy.

Projektanci bardzo często angażują swoje kolekcje w polityczną grę, sprawiają, że ubrania manifestują ich poglądy. Tak jest wielokrotnie w przypadku Garetha Pugh czy Riccardo Tisci, który kilka sezonów temu zorganizował pokaz przy współpracy z Mariną Abramovic, nawiązując do problemu imigrantów.

Co zrobiła Simone Rocha w tym sezonie? Wyprawiła modelki na wojnę. Siedzący na pokazie goście z pewnością zadrżeli, gdy ujrzeli pierwszy look, a z głośników popłynęła niezwykle żałobna muzyka. Mica Arganaraz otworzyłą pokaz w oliwkowej garsonce, przypominającej żołnierskie mundury i stroje kobiet podczas wojny. Wrażenie to spotęgowane zostało czarnym pasem, którym większość modelek została przewiązana. Po serii zapadających w pamięci stylizacji pojawiło się więcej kobiecych ubrań, głównie garniturów i garsonek – jednak motyw paska pozostał do samego końca.

Erdem cofnęło się jeszcze dalej, do przełomu XIX i XX wieku, kiedy największą walkę o prawa kobiet stoczyły sufrażystki. Długie suknie z charakterystycznymi kołnierzykami ze stójką i płaszczami oraz motyw związanych włosów, są niczym wyjęte ze zdjęć dokumentujących epokę.

Londyńska ekstrawagancja

Dwie kolejne kolekcje prezentują londyński styl w pigułce. Christopher Kane i J.W Anderson, jak zawsze wysoko postawili poprzeczkę. Pojawiło się dużo kolorów, różnorodnych materiałów i niesztampowych połączeń. Christopher Kane na początek pokazał bardzo zachowawcze looki, pastelowe garsonki, beże i biele, które z czasem zaczęły przekształcać się w coraz bardziej awangardowe projekty. Pojawił się trend metaliczny zinterpretowany jednak w ciekawy sposób. Projektant uszył patchworkowe sukienki, bluzki i spódnice, składające się różnych odcieni tkaniny.

J. W Anderson wprowadził bardziej cyrkową atmosferę. Każde ubranie było złożone z pozornie niepasujących do siebie elementów, wszystko było jednak doskonale przemyślane. Tak jak na londyńskiej ulicy, tak w kolekcji Andersona chodziło o indywidualizm. Ekstrawagancja strojów sprawiała, że ciężko było skupić wzrok na kolejnym, nadchodzącym looku, jednak to jest właśnie kwintesencją pokazów projektanta. Tim Blanks w swojej recenzji zauważył, że aby objąć całą kolekcję wzrokiem, potrzebna by nam była perspektywa muchy, a ponieważ nie jest nam ona dana, musimy myśleć o pokazie jako o odrębnych całościach. Tu nie ma motywu przewodniego.

Do zobaczenia w Mediolanie!

A.