Na jednym z najważniejszych portali o modzie – Business of fashion – przeczytałam ostatnio zdanie kluczowe dla biznesu, jaki stoi za kolekcjami Cruise – Idź na całość albo wróć do domu. Dziś chcę Wam opowiedzieć trochę o tym, jak każdego lata największe domy mody zamieniają się w luksusowe biura podróży i organizują pokazy w najdalszych zakątkach świata. Ciężko jednak nazwać te wydarzenia „pokazami” zważając na towarzyszący im enturage. Jeżeli to wszystko po to, aby odwrócić uwagę od samych ubrań, to czy nie brzmi to paradoksalnie?

Dom mody jak fabryka


Haute Couture Wiosna Lato, Pret a Porter Jesień Zima, Cruise, Haute Couture Jesień Zima, Pret a Porter Wiosna Lato, Pre Fall. Właśnie przedstawiłam Wam kolejno kolekcje, które każdego roku wypuszcza „szanujący się” dom mody. Mówimy oczywiście o modzie damskiej (niejednokrotnie dochodzi do rozkładówki domu mody linia męska). 6 kolekcji. Moda, która zmienia się co dwa miesiące. Scenografia, która musi być spójna z wybiegiem. Sylwetki, które powinny choć minimalnie pokazać coś innego. Goście, którzy muszą stanowić dobry PR dla marki.

Czy 6 kolekcji to dużo? Zara potrafi zmieniać asortyment co miesiąc, więc w czym problem? W odbiorze naturalnie i cenie (kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi oczywiście o pieniądze). Tak naprawdę tylko jeden biznes w świecie mody jest opłacalny – akcesoria. Domy mody utrzymują się dzięki sprzedaży torebek i butów, ponieważ klientka, która ma w portfelu 5000 zł wyda je na luksusową, uświęconą torebkę z logo. Na drugim miejscu są linie Haute Couture – kto by pomyślał, że najdroższe linie sukienek sprzedawanych za setki tysięcy mają swój rynek zbytu – otóż mają (więcej o tym rynku tutaj).

Na trzecim miejscu są kolekcje najbardziej „medialne”, czyli odbywające się dwa razy do roku na tygodniach mody pokazy Pret a porter, które wyznaczają trendy. Dziś natomiast porozmawiamy sobie o czwartoligowych kolekcjach – Cruise (Resort) prezentujących ubrania na wakacje, niecieszących się prawie żadnym zainteresowaniem, może poza jednym – lokalizacją i scenografią.

O ile regularne pokazy mają miejsce w trakcie najbardziej zatłoczonych tygodni mody (muszą wpisać się w odpowiednią godzinę, dany dzień i konkretne miasto mody), kolekcje Cruise nie muszą walczyć z konkurencją. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy obserwowaliśmy jak z tygodnia na tydzień wielkie domy mody organizowały wybiegi w najdalszych zakątkach świata. Słuszne pytanie jednak zadali sobie redaktorzy wspomnianego Business of Fashion: Po co wydawać fortunę na enturage całego pokazu, skoro zaprezentowana na nim kolekcja nie przyniesie zysków? 

To bardzo dobre pytanie. Z jednej strony organizacje stawiające na ochronę środowiska i zrównoważony rozwój alarmują – jest produkowanych za dużo ubrań! Doprowadza to do coraz większej kultury konsumpcji, ślepego podążania za trendami, ogromnego wyzysku robotników (w szczególności z krajów azjatyckich) oraz degradacji środowiska (do produkcji bawełny zużywa się ogromne ilości wody).

Kolekcje Cruise to pewnego rodzaju pokaz możliwości marek, komunikacja luksusu i zaproszenie na wakacje swoich klientek. Wszystko jednak charytatywnie – o ile standardowe kolekcje Pret a Porter są wielokrotnie reprodukowywane w magazynach (artykuły o trendach itp.), o kolekcjach Cruise wspomina się raz i odchodzą w niepamięć  – jedyne co po nich pamiętamy to westchnienie niesamowitej lokalizacji. Jakie były w tym roku?

Miejsce w pierwszej klasie


Znane z pompatyczności Chanel (dotychczas pokazy Cruise organizowali w Szkocji, na Kubie czy w Dubaju) tym razem pozostało w Paryżu w Grand Palais. Myślami jednak przeniosło się do antycznej Grecji, gdzie pośród kanelowanych kolumn i świątynnych ruin przechadzały się modelki w ubraniach nawiązujących do klasycznych rzymskich himationów i tog (wszystko jednak zgodne z manierą Chanel).

Spojrzenia przykuwała tutaj biżuteria i akcesoria – kolczyki, naszyjniki, opaski na głowę i torebki z motywem sowy (symbol mądrości i Ateny) to one skradły wydarzenie i były najczęściej oznaczanymi elementami pokazu na Instagramie.

Podobnie u Prady. Włoska marka pozostała w Mediolanie, nie oznacza to jednak, że wybieg został zaaranżowany w „zwyczajnym miejscu”. Dotychczas większość kolekcji Prady odbywa się w budynku fundacji sztuki założonej przez markę, czyli Fondazione Prada, w tym roku natomiast dom mody otworzył nową galerię fotografii na samym szczycie Galerii Vittorio Emanuele – ze spektakularnym widokiem na szklaną kopułę pasażu.

Utrzymany w stylistyce retro wybieg doskonale współgrał z kolekcja zaprojektowaną w klimacie athleisure. Sportowe, wysokie skarpety założone do szpilek, sukienki z tiulu i bluzy z zamkiem – nowa kolekcja Prady opierała się na grze kontrastów. Bardzo ciekawa była zabawa pomiędzy nowoczesnym stylem a retro oraz dopasowaniem kolorystyki kolekcji do scenografii wybiegu.

Kolejna włoska marka GUCCI z Rzymu przeniosła się w serce Toskanii, czyli do Florencji, gdzie połączyła przyjemne z pożytecznym. Dom mody jest znany ze swojej charytatywnej działalności na rzecz dorobku kulturowego Włoch (finansują liczne renowacje zabytków) i w tym roku pod ich opieką znalazła się Galeria Uffizi (słynna galeria Medyceuszy), a miejscem pokazu położony nieopodal Palazzo Pitti. Sam wybieg zaaranżowano w renesansowej Pallatine Gallery.

Pokaz był hołdem dla renesansu, epoki nade wszystko ubóstwianej przez dyrektora kreatywnego Alessandro Michele. Projektant zamiast typowych „babcinych” ubrań, które promuje w kolekcjach, zainspirował się włoską, dworską modą. Z pozoru kuriozalne stroje miały jednak swoje uzasadnienie – bardzo często takie zestawienia kolorystyczne, wzory czy biżuterię spotykamy na renesansowych płótnach. Modelki kroczyły po galerii wśród dźwięków harfy zupełnie jak w XV czy XVI w.

Ze splendoru nie zrezygnował DIOR – nic dziwnego, marka jest na czasie dzięki nowe dyrektor kreatywnej, której celem jest odmłodzenie wizerunku marki – zatem czy można było wymyślić lepszą strategię, niż zabrać gości na pokaz do Los Angeles? Chyba nie 🙂 Miasto Aniołów bardzo chętnie przyjęło Diora, natomiast pokaz zaaranżowano na pustyni, gdzie pośród namiotów i usadzonych na poduszkach gości zaprezentowano kolekcję.

Kapelusze, poncha, spódnice z frędzlami, krata, paisley, marynarki, futra, swetry… bez względu na to czy to kolekcja regularna czy Cruise, Dior nie rezygnuje z ilości ubrań. Jak na większości pokazów zaprezentowano 84 looki, natomiast czynnikiem spajającym była kolorystyka – wszystkie utrzymane zostały w odcieniach ziemi, czyli brązach, żółciach i czerwieniach. Maria Grazia Chiuri doskonale wplotła w pokaz motywy inspirowane malowidłami z Lascaux – postaci zwierząt pojawiły się na futrach, płaszczach czy spódnicach.

Najbardziej spektakularny pokaz w tym roku należy jednak do Louis Vuttion, którego lokalizacja przebiła wszystkie inne. Marka, podbijająca od kilku lat azjatycki rynek, przeniosła się do Kyoto w Japonii, a konkretnie do Miho Museum. Co w tej lokalizacji niezwykłego? Z pewnością kilometrowy wybieg. Miho Museum jest położone wśród skał natomiast droga do niego prowadzi przez tunel „przebijający” się przez masywy skalne – to właśnie nim kroczyły modelki, mając do pokonania niemałe odległości.

Współczesne Samurajki miały na sobie kolorową skórę, ćwieki, lamparcie wzory i mocno zaznaczone oczy. Nicolas Ghesquiere, dyrektor kreatywny marki, od kilku sezonów stawia na eklektyzm i inspiracje japońską kulturą – w tym roku nie mógł wybrać lepszej lokalizacji!

Na koniec zostawiłam pokaz, który urzekł mnie najbardziej. Nie była to do końca kolekcja Cruise, chociaż samo wydarzenie odbyło się w trakcie tego miesiąca mody. A mowa o domu mody Jacquemus – francuski projektant z okazji otwarcia swojej wystawy mody i sztuki „Marseille Je T’aime” pokazał wiosenno-letnią kolekcję na wybrzeżu Marsylii, a konkretniej w MuCEM, czyli Muzeum Europejskich i Śródziemnomorskich Cywilizacji, którego bryłę wraz z położonym nieopodal bastionem łączy 130 metrowy most – czyli wybieg, którym przeszły modelki ubrane w sukienki w styli amiszów, koszule w grochy i przede wszystkim – słomiane kapelusze z wielkimi rondami. To było nieprawdopodobne show.

Bez względu na to jaki koszt muszą ponieść domy mody, aby wyprodukować kolekcje Cruise, dopracowanie ubrań i scenografii pokazu do tego stopnia, że wspólnie tworzą pewnego rodzaju gesamtkunstwerk (czyli „totalne dzieło sztuki”) jest nie lada wyczynem. O ile podczas tygodni mody nie ma czasu i możliwości na zabawę z teatralizacją całego przedsięwzięcia i zrobieniem wielkiego show (poza Chanel oczywiście) pokazy Cruise są okazją, aby pokazać, że pokaz mody to nie tylko ubrania. To performance.

Do usłyszenia,

A.